Adam Czyżewski Blog
Teksty o urbanistyce, architekturze, projektowaniu i … upływającym czasie
Krasnoludek kognitywny
Tytułowy krasnoludek kognitywny nazwą gatunkową, oczywiście, nie jest. Określenie to posłuży tu wyłącznie do nazwania kategorii pojęciowej, dla której prototypową jest postać z literatury dziecięcej, w Polsce znana głównie dzięki Marii Konopnickiej, na całym Świecie rozpowszechniona przez filmy Deasneya. Zresztą jej morfologia też nie jest jednoznaczna. Należę pewnie do ostatniego pokolenia, które pamięta różnicę między krasnoludkami Konopnickiej i Deasneya. I jestem bardziej przywiązany do tego pierwszego wcielenia. Niemniej jednak to deasneyowskie wyobrażenie zapanowało nad współczesną kulturą masową i przyczyniło się do upowszechnienia oraz swoistej homogenizacji wyobrażeń o cechach fizjonomicznych i atrybutach, w które taki popkulturowy krasnoludek powinien być wyposażony, a więc wyobrażeń o elementach stroju, jak czerwony kubrak, buty z cholewami, pas, charakterystyczna czapka, też czerwona, często siekiera za pasem, łopata, kilof, a także rozpowszechnionych przekonań o jego niewysokim wzroście, krępej sylwetce, długiej brodzie bez wąsów i rysach twarzy, które uniemożliwiają jednoznaczne określenie wieku, przy czym z pewnością nie jest to wiek dziecięcy. Kultura masowa przełamała też kolejne w swojej historii tabu, w wypadku krasnoludków dotyczące niewidzialności tych istot. W świetle dokumentów źródłowych dla etnografii wsi polskiej XIX wieku ich wygląd był bowiem co najmniej enigmatyczny. Niejasne były również relacje pomiędzy poszczególnymi bytami mitologicznymi określanymi mianem kobolda (chobołta), podziomka, skrzata, kraśniaka, chowańca i wieloma innymi istotami chtonicznymi, przynależnymi do świata, który zaczynał się tuż pod progiem, i który nie do końca nazwany, a przede wszystkim niewidzialny, przez Claude'a Gaignebeta określany był mianem „czwartej religii”. Jak bardzo był ten prastary świat zróżnicowany, dowodzi porównanie dwóch postaci, często w polskiej tradycji etnograficznej utożsamianych z krasnoludkami. I od takiej tradycyjnej etnograficznej glosy rozpocznę swoje rozważania na temat współczesności.
podziomek; pod wieloma względami przypominał kraśniaka (krasnoluda), lecz tam, gdzie wierzenia z nimi, podziomkiem i kraśniakiem związane, występowały łącznie, a więc na Kujawach, obie te demoniczne istoty wyraźnie rozróżniano.1/ Inaczej niż w innych rejonach Polski zachodniej, krasnoludki sprawiały tu wrażenie jednoznacznie użytecznych i życzliwych, natomiast zwykłym ich gdzie indziej zajęciem porywania i podmieniania małych dzieci parały się właśnie podziomki. Niewielkie te istoty przedostawały się do izby ze swoich podziemnych siedzib przez mały otwór ukryty za kominem. Jeśli rodzice w porę nie zabezpieczyli kołyski dziecka koronką (modlitewnikiem) lub szkaplerzem, zatkniętymi w powijak, podziomki porywały dziecko i wychowywały jako własne. Gdzieniegdzie badacze notowali przekonanie, że w odróżnieniu od krasnoludów demony te nie zostawiały w kołysce podrzutka (odmieńca), ponieważ były „na wymarciu”, tj. nie mogły mieć własnego potomstwa. Rzecz jasna, niewielkie te w sumie różnice usprawiedliwiają zarówno etnografów jak i włościan, którym zdarzało się w pełni utożsamiać podziomka z kraśniakiem.
chowaniec; w zwykłych okolicznościach chowańcem zwano pasierba lub dziecko przybrane i wychowane w domu jako własne, słowem – wychowanka lub wychowanicę. Prawem obyczaju adoptowano też niekiedy demona-chowańca, przez etnografów zaliczanego do obszernej kategorii „duchów domowych”. Znano go w całej Galicji wschodniej, od ziemi przemyskiej po Zbrucz, a ponieważ miał w zwyczaju przysparzać dobytku swoim gospodarzom, mawiano o bogatych chłopach, właścicielach pasiek i młynów, że „mają chowańca” – specjalistę w danej dziedzinie wytwórczości. 2/ Podobnie jak skrzat 3/ oraz plonek 4/ na Wielkopolsce i Pomorzu, czy latawiec 5/ i kołbuk (chobołd) na Powiślu, Mazurach i północnym Mazowszu, był przedmiotem powszechnego pożądania, powodem zawiści u sąsiadów i obiektem licznych zabiegów magicznych. Pod wieloma względami przypominał także i często był utożsamiany z magiczną monetą – inkluzem, 6/ tak jak on przybierającą ptasią postać. Wobec obu stosowano podobną recepturę magiczną. Kto chciał posiąść jednego z tych diabelskich pomocników, musiał nosić pod pachą jajko od czarnej kury i koguta, nie myć się przez dziewięć dni (liczby magiczne), a po upływie tego czasu demon wykluwał się z jaja w postaci małego kurczęcia.7/ Rzecz znamienna, w przemyskiem nazywano chowankiem węża domowego (zaskrońca), który licznie zasiedlał wiejskie chałupy na całym Podkarpaciu. Zazwyczaj bardzo go szanowano, a niekiedy nawet dokarmiano mlekiem z miski, często z własnymi dziećmi pospołu. Chowaniec, w klasycznej swojej postaci, pojawiał się jako maleńki chłopiec, zamieszkujący w mysiej dziurze. Należało o niego codziennie dbać, dostarczając mu miski nieosolonej kaszy. Złośliwiec, który próbował dokuczyć mu choćby szczyptą soli, narażał się na dotkliwe pobicie w nocy. Zjednany dobrym traktowaniem znosił nocami zboże, pieniądze i inne dobra, jak podejrzewano, z ewidentną szkodą dla sąsiadów.”
Według Mieczysława Porębskiego, w tym archaicznym świecie „zobaczyć krasnoludka nie było można, był bez twarzy”. Lub też miał tych twarzy/nie-twarzy bardzo wiele.8/ Nauka jest więc bezradna wobec wymykającej się, zmieniającej swoją postać i wizerunek persony. Można ją ująć obrazowo wyłącznie na poziomie podstawowym, a więc na poziomie pewnego schematu graficznego. Z jednakową biegłością czynią to dzieci w wieku przedszkolnym, jak i dorośli badacze przedmiotu, a niegdyś funkcjonariusze Milicji Obywatelskiej, którzy w latach 80. na pierwszy rzut oka rozpoznawali krasnoludka w sylwetkach malowanych spreyem na murach Wrocławia przez Majora i jego towarzyszy. Najwięcej miałaby tu do powiedzenia psychologia postaci, chociaż nie zaprowadziłoby nas to daleko w rozważaniach. I w sumie niewiele więcej wniosłaby także semiologia, ograniczająca się do wyuczonych schematów postrzeżeniowych, które wprawdzie uprzystępniają poprzez kulturę aspekt obrazowy tych lub innych obiektów, ale wyłącznie w zakresie ich właściwości modelowych, a więc tylko takich, które nadają się do kodyfikacji językowej, nie wyłączając z tego nawet tak sensorycznie aktywnych przekazów jak „ikony gastronomiczne”.
Odwołując się do psychologii poznawczej, można powiedzieć, że nasze wyobrażenia na temat krasnoludków zakodowane są w pamięci semantycznej w postaci zbioru przeświadczeń i sumy wiedzy o naturze krasnoludka. „To leży w naturze krasnoludka” jak odpowiedział oficer dyżurny MO w reakcji na doniesienie podwładnego, że „krasnoludek ma czerwoną czapeczkę” 9/. Na podstawie tej wiedzy każda osoba, która nie widziała w rzeczywistości krasnoludka (o co nie trudno), lub nawet taka, która w wyniku urazu czaszki utraciła pamięć autobiograficzną, a wraz z nią wszystkie zapamiętane z komiksów wyobrażenia krasnoludków, nawet taka osoba bez większego wysiłku może zrekonstruować prosty graficzny schemat wyglądu tej istoty na podstawie posiadanej wiedzy. Ten wygląd w rzeczywistości mitologicznej jest znacznie bardziej enigmatyczny, a z drugiej strony bardzo zróżnicowany, co wykazałem na podstawie dwóch wyobrażeń pochodzących z peryferyjnej strefy występowania krasnoludka – wiejskich obszarów zachodniej Polski w XIX wieku. W przeciwieństwie do takiej różnorodności, krasnoludek popkulturowy jest zredukowany do schematu graficznego w sposób charakterystyczny dla sztuki komiksu. Lecz z drugiej strony ten popkulturowy krasnoludek, nie jest egzemplarzem ani lepszym, ani gorszym od wszystkich tych kraśniaków, chowańców, latawców czy podziomków, z których to pomniejszych kategorii każda, pomimo wszelkich morfologicznych homologii i analogii uchwytnych w opisie prototypów, odpowiada odrębnej jednostce leksykalnej i jako taka powinna być ujęta w słowniku mitologii pod osobnym hasłem , co najwyżej z odnośnikiem typu „bywa utożsamiany z ...” lub „mimo podobnej nazwy, różni się od...”. W ostateczności zawsze można się poratować teorią zbiorów rozmytych.
W tej sytuacji nie pozostaje nic innego jak wrócić do kategorialnego krasnoludka kognitywnego jako jedynej uchwytnej dla nauki formy istnienia tej istoty i poszukać odpowiedzi na pytanie czy rzeczywiście „krasnoludki są na świecie?”, pozostając w zgodzie ze współczesnym tego świata doświadczaniem.
Zacznijmy od tego, że w czasach, kiedy profesor Porębski odwiedzał rodzinną wieś swojego ojca, krasnoludki były potrzebą gospodyń domowych i to pozwalało uciąć dyskusję na temat niewypowiedzianego, nieustalonego. To dawne wypowiadanie niewidzialnego – fasin „jak się mówi”, w wypadku zjawiska krasnoludków zostało zastąpione przez wizualizację niewypowiedzianego. Odpowiednikiem tej strukturalnej potrzeby są instalacje Ottmara Hörla, niemieckiego rzeźbiarza, który efekt niewypowiedzianego wprowadził w przestrzeń miasta w formie geometrycznego ornamentu powielanych w setkach egzemplarzy plastikowych odlewów różnych istot. Są wśród nich kury, zające, pingwiny, żaby, sowy, łasiczki (ostatnio w Krakowie) i krasnoludki. Krasnoludek kognitywny jest, w świetle wypowiedzi i dokonań samego artysty, prefiguracją wszystkich pozostałych postaci, pojawił się najwcześniej, w roku 1983. Zmultiplikowany w formie ornamentu i prowokująco żółty, powracał w twórczości Hörla wielokrotnie. Najsłynniejszą, gandawską instalację sprzed kilku lat tworzyła armia czarnych krasnoludków ze złotym przywódcą, wyciągających prawą dłoń w geście hitlerowskiego pozdrowienia. Kontekst (flamandzki nacjonalizm), niemiecki rodowód i pozew złożony przed norymberskim sądem w sprawie naruszenia konstytucji RFN to oczywiste przyczyny poruszenia opinii publicznej. Mniej eksponowanym epizodem był wprowadzony przez niemieckie sądy zakaz ustawiania „heitlujących” krasnali w przydomowych ogródkach, co błyskawicznie ucięło dyskusję na temat niewypowiedzianego i nierozliczonego we współczesnej historii i kulturze Niemiec, za sprawą krasnala oczywiście, kognitywnego i ogrodowego…
Współczesna sztuka, która tak chętnie eksploruje stabuizowane kulturowo sfery niewypowiedzianego, ujawnia w ten sposób własną, podstawową słabość, którą krasnoludek kognitywny obnaża w całej okazałości. Obiektem tej publicznej, publicystycznej bardziej niż artystycznej kontestacji, jest jak zwykle sama metoda legitymizacji artystycznych dokonań – obecnie dokonująca się za sprawą dyktatury kuratorów. W porównaniu z nią niczym opresyjnym były niegdysiejsze dyktatury: kościoła, prywatnego mecenatu, następnie akademii i wreszcie krytyków. Elitarny charakter kuratorskiego dyktatu, jak w przypadku każdego dyktatu elit, zawsze wywoływał opór żywiołu ludowego, który znajdował tradycyjny wyraz w karnawałowej maskaradzie sztuki alternatywnej. Ofiarą tego „plebejskiego” żywiołu stał się ostatnio Wilhelm Sasnal, ulubieniec kuratorów związanych z najlepiej notowanymi galeriami, a także młodych krytyków skupionych wokół „Krytyki Politycznej”. Sasnal naraził się kolegom artystom nazywając ich „małpami galeryjnymi”. Niektórzy z nich poczuli się osobiście urażeni. W 2008 roku dom aukcyjny Christie’s wycenił na 70 tys. funtów obraz „Małpy z białymi bananami” sygnowany przez polskiego artystę Whielkiego Krasnala. Pod pseudonimem, będącym jasną aluzją do Wilhelma Sasnala, ukryła się grupa artystyczna składająca się ze specjalistów od reklamy, PR-u, copywrightu, sztuki komputerowej i anonimowego artysty Wielkiego Krasnala, który zadeklarował, że jest małpą galeryjną i obiecał, że ujawni swoje personalia, kiedy obraz zostanie sprzedany. 10/
W dziejach sztuki nowoczesnej konflikt ten powtarza się od czasu, kiedy sztuka awangardowa zastąpiła sztukę akademicką. Konserwatywne rebelie wybuchają w pozainstytucjonalnych obszarach sztuki; wzniecają rablaisowski żywioł karnawału, świata na opak, mobilizują materialny dół przeciwko uduchowionej sztuce elit. Przeprowadzenie tego rodzaju mobilizacji w czasach Internetu nie przysparza rebeliantom większych trudności. Porównując działania Whielkiego Krasnala z niechęcią, którą demonstruje Major Waldemar Fydrych wobec poczynań Pawła Althamera (chodzi o złoty desant kosmitów w Brukseli z okazji wejścia do Unii), można by związać współczesne przypadki występowania krasnoludka kognitywnego z duchem konserwatywnej, ludowej rebelii, co zresztą świetnie pasuje do tradycyjnej, ludoznawczej poetyki, i na tym temat zamknąć.
Taka redukcja musi jednak budzić opór ze względu na funkcję podstawową i prospołeczną krasnoludka kognitywnego, a więc ze względu na to, że jest on potrzebą i to nie tylko gospodyń domowych. Jako istota pomocna i sporząca, pozostaje niewidocznym dystrybutorem dóbr, a nie tylko widocznym symbolem artystycznej lub innej społecznej kontestacji. Taka jest i musi być jego rola. Bez niej nie byłby krasnoludkiem. Jest więc istotą, która sprawnie usuwa ślady ludzkich zaniedbań, pilnuje granicy między chaosem a światem uporządkowanym. Pomiędzy chaosem współczesnej sztuki na przykład, w której wszystko może być przedmiotem działań artysty, a następnie obiektem kuratorskiej promocji, a światem solidnego artystycznego rzemiosła, od prerafaelitów w Anglii czy bractwa św. Łukasza w Polsce poczynając na współczesnych brytyjskich stuckistach czy grupie Whielki Krasnal kończąc.
Współczesna policentryczna rzeczywistość budzi obawy ze względu na trudno uchwytną morfologię procesów kulturotwórczych. To jest właśnie dziedzina podprogowa współczesności, w której należałoby się spodziewać interwencji krasnoludka kognitywnego.
Oczywiście, zmagania z trudną morfologią zjawisk kulturowych mają swoją historię i literaturę. Należałoby w tym wypadku odwołać się do poszukiwań folklorystycznych, czy sięgając do klasycznej etnologii, prób rozwiązania problemu konwergencji w kulturze. Tu jednak, podążając ścieżką wytyczoną przez profesora Porębskiego, będziemy tropić ślady zupełnie świeże, i to zarówno ślady obecności krasnoludka kognitywnego we współczesnej kulturze jak i świadectwa autentycznej sytuacji ujawnienia potrzeby krasnoludka, gdyż taka manifestacja do istoty tego zjawiska należy. Nie chodzi przy tym o powrót do dziecięcej wiary w istnienie krasnoludków, lecz o przekonanie, że krasnoludek kognitywny jako reprezentacja trzeciej wartości logicznej lub jako pozostałość czwartej religii, jak kto woli, jest potrzebny, wręcz niezbędny w sytuacjach podprogowych współczesnej kultury, w sytuacjach, w których sama kwestia istnienia krasnoludków jest sprawą trzeciorzędnej wagi, natomiast na plan pierwszy wysuwa się ich pomocna i niezbędna rola w powstrzymywaniu czy odwracaniu jakiegoś fatum, wiszącego nad cywilizacją.
Przywołam dwa świadectwa zarejestrowane w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Pierwsze jest związane z typową sytuacją wywiadu etnograficznego, który przeprowadziłem w Amsterdamie z Roelem van Duijnem, założycielem i teoretykiem holenderskiego ruchu Provo z połowy lat 60., a następnie Wolnego Państwa Pomarańczowego i Partii Krasnoludków z przełomu lat 60. i 70. Przywołane zjawiska to klasyka historii XX wiecznych młodzieżowych ruchów kontestacji artystycznej, politycznej i obyczajowej. Po załamaniu się ruchu Provo w 1967 roku, a tym samym nadziei na rychłą rewolucję, van Duijn pogrążył się w depresji psychicznej. Wysłano go na wieś, gdzie z trudem dochodził do siebie, nadal nie znajdując celu w życiu i beznadziejnie stabilnej rzeczywistości, którą bezskutecznie próbował zmienić. Przełom w kuracji nastąpił, gdy pewien rolnik powstrzymał go od stosowania mechanicznej kopaczki do ziemniaków, utrzymując, że hałas wypłoszy z jego pola krasnoludki, a te przecież zapewniają prawidłową wegetację roślinom. Van Duyn doznał nagłej iluminacji; odzyskał równowagę psychiczną i wrócił do Amsterdamu, gdzie ogłosił, że jest krasnoludkiem i przysługuje mu obywatelstwo niezależnego, alternatywnego państwa krasnali – Wolnego Państwa Pomarańczowego. 11/
Drugie świadectwo pochodzi z rozmowy, którą przeprowadziłem z Waldemarem Fydrychem, Majorem, w latach 80. założycielem Pomarańczowej Alternatywy we Wrocławiu. W pierwszych miesiącach stanu wojennego Major i jego przyjaciele rozpoczęli ogólnopolską akcję malowania krasnoludków na murach. Różnokolorowe, schematyczne sylwetki krasnali kognitywnych pojawiły się w miejscach, gdzie wcześniej widniały hasła antyreżimowe, zamalowane później szarą farbą przez dozorców domów na polecenie milicji. Rysunki budziły konsternację nie tylko przedstawicieli władzy komunistycznej, działaczy prześladowanej opozycji, lecz także towarzyszy Majora, wątpiących w sensowność całej akcji. Przełom nastąpił, gdy sprzeczająca się grupa emisariuszy dotarła pociągiem do Krakowa, gdzie kilka dni wcześniej wykazał się aktywnością inny wysłannik Pomarańczowej Alternatywy, o czym przyjezdni doskonale wiedzieli. Lecz pomimo tej wiedzy, z chwilą, gdy ujrzeli krasnoludka wymalowanego spreyem na kamienicy przy ul. Floriańskiej, wszyscy oni jednocześnie i głęboko uwierzyli w sens całego przedsięwzięcia.
Te osobiste anegdoty przywódców należą jednocześnie do kanonu ideologicznego obu ruchów. Stąd też powinny być traktowane jako szczególnie cenne manifestacje trzeciej wartości logicznej, a w tym konkretnym wypadku – jako przejawy aktywności krasnoludka kognitywnego, bytu, który strzeże zasady równej odległości między wartościami skrajnymi: prawdą i fałszem, uporządkowaniem i chaosem, homogenicznością i heterogenicznością. Nie reprezentuje przy tym żadnej opcji politycznej, choć mogłoby się wydawać, że tak właśnie jest w wypadku Whielkiego Krasnala czy krasnoludka Pomarańczowej Alternatywy. Jest strażnikiem równowagi, pilnującym by poziom chaosu lub uporządkowania (a więc opresji) w świecie nie przekroczył dopuszczalnej, rozsądnej wartości. Stąd wielu krytyków postrzega w nim konserwatystę.
Związek krasnoludka kognitywnego z historią ruchów kontestacyjnych oraz alternatywnymi wizjami społeczeństwa w świetle powyższego jest oczywisty. Na koniec więc tylko zwrócę uwagę na manifestację szczególnie znaczącą, choć słabo rozpoznaną w kontekście poszukiwań gnomologicznych.
Chodzi o zjawisko entropii, które od połowy ubiegłego wieku, przeniesione przez Claude’a Shannona na grunt matematycznej teorii komunikacji, w takim ujęciu stało się paradygmatem obowiązującym w teoretycznej refleksji nad informacją, skąd następnie przedostało się do współczesnego językoznawstwa, antropologii oraz pozostałych nauk społecznych i filologicznych. Praktycznie zdominowało modernistyczny okres drugiej połowy XX wieku. W kulturze literackiej świata współczesnego pojęcie entropii zadomowiło się przede wszystkim dzięki Thomasowi Pynchonowi i jego powieści „49 idzie pod młotek”. 12/ Zakładając, że jest ona dobrze znana w tym towarzystwie, przypomnę jedynie na czym polegały doświadczenia bohaterki powieści Pynchona, Edypy. Otóż śledząc je, w istocie nie wiemy dokładnie, czy cierpi ona na poważne zaburzenia osobowości, czy też nadmiar docierających do niej informacji jest wynikiem chaosu panującego w świecie, w którym wszelkie znamiona uporządkowania i celowości są jedynie zwodniczym pozorem. Miarą tego uporządkowania lub też chaosu jest właśnie entropia, pojęcie wcześniej stosowane przez fizyków, a później, dopiero w połowie zeszłego wieku przejęte przez twórców teorii informacji. Podobieństwa obu zastosowań pojęcia entropii są pozorne, mimo że entropię w obu przypadkach wyraża identyczny wzór matematyczny, nie wspominając o identycznym brzmieniu samego słowa entropia.13/
I na tym właśnie polega cały paradoks. Dwa zjawiska doskonale analogiczne, a nie mają ze sobą wiele wspólnego. Świat dojrzał do tego, by być żywą ilustracją tego paradoksu dopiero 20 lat później, kiedy powstała powieść „49 idzie pod młotek”, analiza rzeczywistości w niezwykły sposób antycypująca powstanie sieci internetowej, o której w tamtych czasach nikt nawet nie śnił. Nawet nie było jeszcze komputerów osobistych. Wniosek z rozpoznania tej rzeczywistości przez Pynchona płynie dosyć prosty. Nadmiar informacji, a z takim stanem rzeczywistości mamy obecnie do czynienia, przyczynia się do wytwarzania fantazmatów ładu. W przygodach Edypy fantazmaty takie przyjmują formę graficzną, wizualną, bądź w postaci schematycznie narysowanej trąbki – godła wiekowej, tajemniczej kompani kurierskiej Trystero, konkurującej z ukrycia i wszelkimi metodami z monopolistą w tej branży, firmą przewozową należącą od wieków do słynnego rodu Thurn und Taxis, bądź też w postaci kryptogramu Ś.M.I.E.T.N.I.K., który również jest przede wszystkim graficzną formą zapisu, ponieważ jako jednostka leksykalna, zgodnie z efektem entropii, jest całkowicie fakultatywny – może mieć jakieś znaczenie, lecz równie dobrze nie musi mieć żadnego. Jeśli zastosujemy pojęcie entropii i związaną z nim teorię informacji do interesującego nas przypadku krasnoludka kognitywnego, tu również okaże się, że entropia sprzyja namnażaniu się i różnicowaniu znaczeń w sferze dyskursu słownego, a jednocześnie skutkuje homogenizacją form ujawniających się z narzucającą się intensywnością w sferze wizualnej, obrazowej.
Niedookreśloność ta przysługuje wszelkim obrazom, wizerunkom, zarówno tym zrodzonym z percepcji jak i wyobraźni. A każda teoria, którą spróbujemy wobec tych zjawisk zastosować, poza niewątpliwie płynącymi z tego korzyściami poznawczymi, pozostawia przykry posmak niepowodzenia i niedopowiedzenia. Niektóre z tych niepowodzeń zawierają w sobie, jak w wypadku teorii informacji, pewien morał, również zresztą niemiły. Okazuje się bowiem, że podejmowane przez nas próby wyjaśniania i co z tym wiąże się – porządkowania danych, zwiększają jedynie poziom entropii, a więc prowadzą do sytuacji, w której określone zjawisko może coś oznaczać, ale równie dobrze nie musi oznaczać niczego. Jak znak kurierskiej trąbki, którą bohaterka powieści Pynchona odnajduje w najbardziej zaskakujących miejscach i sytuacjach, często jako przejaw tzw. folkloru miejskiego, a więc swoiście amerykańskiego przedmiotu badań antropologicznych – napisy na murach, ścianach toalet, przeinaczone formuły używane przez dzieci w grze w klasy, psychodeliczne wizje. Według Pynchona i trudno się z nim nie zgodzić, idea interpretacji, rozumianej jako próba okiełznania empirii podlegającej nieustannej entropii, jest równie beznadziejna jak daremne są wysiłki demona sortującego cząsteczki na ciepłe i zimne, szybkie i wolne w perpetuum mobile skonstruowanym teoretycznie przez szkockiego fizyka Jamesa Clerka Maxwella w dziele „Teoria ciepła” z 1871 roku. Demon Maxwella, pojawiający się kilkakrotnie w powieści/traktacie Pynchona, przerzucający cząsteczki przez mikroskopijny otwór z jednej komory silnika do drugiej, tak by wędrujący pomiędzy komorami tłok mógł się poruszać w nieskończoność, przez samego Maxwella określony jako „pewna malutka istota (demon)” jest jedną z wielu możliwych hipostaz krasnoludka kognitywnego, z czego Pynchon nie zdawał sobie sprawy. Dlatego jego wizja jest pesymistyczna. Dopóki pozostajemy w granicach języka, a popkulturowy krasnal jest konkretnym kraśniakiem lub podziomkiem, istnieniem ograniczonym do definicji słownikowej, cała ta żywiołowa niedookreśloność może być ujęta w jakieś racjonalne karby. I taki kulturowo-lingwistyczny aspekt poznania zajmuje badaczy najczęściej. Lecz każda dalej (czyli poza język) wychodząca próba nadania dowodu tożsamości obiektom formalnie podobnym, kryje w sobie zarodek niepowodzenia.
Tyle Pynchon i konsekwencje jego pojmowania entropii. Gdyba miał on świadomość, że demon Maxwella jest w rzeczywistości krasnoludkiem, byłaby to wizja znacznie bardziej pogodna. Powtarzając za internautą:
„Jak fizyk mógł wpaść na tak szalony pomysł: jakieś magiczne drzwiczki, demon… i co jeszcze? Może krasnoludki?” (www.tomasz-sowinski.pl)
Pomijając optymistycznie nastrajający fakt, że w 2007 roku szkoccy uczeni skonstruowali mikrosilnik biologiczny wykorzystujący pracę molekuł zwanych rotaksanami, którego działanie jest pierwszą udaną próbą podważenia drugiego prawa termodynamiki i dowodem na to, że demon Maxwella istnieje, pozostaje nam jeszcze bardzo zasadne przekonanie, że pod progiem naszej rzeczywistości, krasnoludek, patron nowoczesnej idei zrównoważonego rozwoju, „jak się mówi” skrycie i konsekwentnie pracuje nad utrzymaniem świata, naszego życia, kultury i społeczeństwa we właściwych proporcjach.
Przypisy:
1. Kolberg, t.3, cz. 1, s. 104.
2. Siewiński A., Wierzenia o chowańcu, farmazonach, płanetnikach, miesięcznikach i błędach, „Lud” 1896, t. 2, z. 3, s. 252.
3. Łysiak W., Świat wierzeń ludu wielkopolskiego, „Lud” 1988, t. 72, s. 95.
4. Piątkowska I., Poszukiwania, „Wisła” 1901, t. 15, z. 4, s. 503.
5. Dr Nadmorski, Zwyczaje i gwara na malborskiem, „Wisła” 1889, t. 3, s. 729.
6. Świątek J., Z nad Wisłoka, „Lud” 1902, t. 8, z. 4, s. 355, 356.
7. Ulanowska S., Wśród ludu krakowskiego, „Wisła” 1887, t. 1, z. 3, s. 99, 100.
8. Zapis wywiadu z Mieczysławem Porębskim: dokumentacja wystawy Pomarańczowe rewolucje w zbiorach Państwowego Muzeum Etnograficznego w Warszawie.
9. Fydrych „Major”, Żywoty mężów pomarańczowych, Wrocław – Warszawa 2001, s. 120.
10. Wywiad przeprowadzony z Whielkim Krasnalem: „>>Wywołaliście międzynarodowy sdkandal, nabierając jeden z największych domów aukcyjnych świata, Christie<<. >>Nikogo nie nabraliśmy. Wysyłaliśmy obrazy tym, których mieliśmy w bazie mailingowej, i Christie odezwał się już po pierwszym obrazie – małpie My name is Sasnal. Spytali, czy nie mamy czegoś starszego, bo nie wystawiają nowych prac, lecz są bardzo zainteresowani naszymi obrazami. Harowałem jak wół, poczekałem, aż obeschnie farba, i posłaliśmy im Małpę z bananami, fałszywie datowaną bodaj na 2002 r. Oni ją przyjęli i wycenili na 50-70 tys. funtów, przysyłając nam stosowny dokument na nazwisko Whielkiego Krasnala!<< >>Kupa forsy<<. >>Zaczęła się między nami korespondencja, chodziło o formalności. Jeden z listów zaadresowali do Wilhelma Sasnala, więc zwróciliśmy uwagę, że to błąd. Zaakceptowali to, przeprosili, przysłali dokument na Krasnala<<. >>Jak to się skończyło?<< >>Coś im się nie zgadzało i w końcu spytali, czy my na pewno jesteśmy Sasnalem, a gdy odpowiedzieliśmy, że na pewno jesteśmy Whielkim Krasnalem, szef przysłał list z przeprosinami, że nie może przyjąć pracy<<.
>>Po co wam była ta prowokacja?<< >>To był przypadek, nie prowokacja! Rozsyłaliśmy prace wszystkim, a to oni się odezwali. Ale przy okazji pokazaliśmy, że w świecie sztuki współczesne liczy się tylko marka, a jakość pracy nie ma nic do rzeczy<<.: Whielki Krasnal: Artysta musi mieć aa. Rozm. R. Mazurek, zob.: http://www.bebokgallery.za.pl/wywiad_whielki_krasnal.php; zob. też: http://the-krasnals.blogspot.com/2010/12/wilhelm-sasnal-whielki-krasnal-nigdy.html
11. Wywiad z Roelem van Duinem: dokumentacja wystawy Pomarańczowe rewolucje przechowywana w archiwum naukowym PME w Warszawie.
12. Pynchon T., 49 idzie pod młotek, tłum. P. Siemion, [w:] „Literatura na świecie” 1985, nr 7, s. 3-195.
13. Mangel, Demon Maxwella, entropia, informacja: 49 idzie pod młotek, tłum. P. Siemion, [w:] „Literatura na świecie”, op. Cit., s. 217-219.